Joanna Madou w Gorlicach – Festiwal Zygmunta Haupta

Wspaniała wczorajsza droga z gorlickiej biblioteki do hotelu. Powrót w strugach deszczu, łagodzącym poszumie wolno sunących aut lub dźwięki rozbryzgujących się kałuż pod szybko jadącymi drogimi samochodami. Ubrana ciepło, w ulubioną kurtkę do wypraw górskich, z kapturem na włosach i pod przytulnym parasolem, z torbą wypchaną dzisiejszymi zdobyczami. „Baskijski diabeł” Haupta, „Moja Europa” z autografami Andruchowycza i Stasiuka, „Dobrze się myśli literaturą” Ryszarda Koziołka oraz obszerny biuletyn informacyjny o festiwalu, właściwie książka w dwu językach – po polsku i po angielsku oraz niezliczone ulotki programowe. Wracałam w deszczu, ale jak na skrzydłach, błyszczące płyty gorlickiego rynku przecinałam lekko i z wewnętrznym przekonaniem, że tu mi jest dobrze, że tak powinnam żyć, chłonąć literackie obrazy świata, zapisywać, przetwarzać, zanurzać się.  Świetnie to ujął Taras Prochaśko we wczorajszym spotkaniu, zwrócił uwagę na owo zanurzanie się – w przeszłości, we wspomnieniach, w miejscach ukochanych. Obce miasto, w deszczu, jesienna ciemność, dreszcze od przemykającego tu i ówdzie wiatru. Przez chwilę – cudowny ułamek sekundy – poczułam się jak w powieści Remarquea. Joanna Madou w Paryżu, i ja w Gorlicach. Zdjęcie zrobione komórką ukazuje lśniący w lampach ulicznych bruk, po którym światła samochodów podążają posłusznie do celu. Do ciepłego domu. Do rodziny. Do dzieci. Do stołu, przy którym zasiada się do parującej zupy. Herbaty parzącej usta, chleba, który smakuje jak nigdzie indziej na świecie.