Mindfulness na Wietrznej

W sobotni poranek z klatki przy ulicy Wietrznej wyszła pani w wieku pięćdziesiąt plus. Krótkie, starannie przystrzyżone włosy, czerwona pikowana kurteczka, czarne spodnie z materiału. Całość bardzo taka akuratna, ruchy wyważone i ani jednego zbędnego, czy niepotrzebnego gestu. Sylwetka kobiety – jakby to ujął mistrz reportażu Mariusz Szczygieł – „niewychudzona”. Dla dopełnienia całości obrazu dodam, że obrączki z palca lewej ręki już by nie zdjęła, bo przez lata niezauważenie przybyło pulchności. Zasiadła za kierownicą rodzinnej wersji mercedesa w kolorze obsydianowym. Z godnością zamknęła drzwi. Po chwili powoli je otworzyła, tak jakoś rozważnie. Widocznym było, że stara się nie uszkodzić auta stojącego obok. Wysiadła, otworzyła tylne drzwi, sięgnęła po drapaczkę. Należało zdrapać warstwę szadzi z przedniej szyby. Z należytym spokojem i niezwykłą starannością oraz lekko irytującą powolnością zaczęła metodycznie usuwać lód. Z góry na dół, z góry na dół. Z każdym jej ruchem byłam coraz bardziej zafascynowana, a jednocześnie lekko poirytowana… W jednej sekundzie stanęły mi obrazy, kiedy ja sama niezliczoną ilość razy zdrapywałam lód z szyb auta. Zawsze robiłam to szybciej i niecierpliwiej. Od góry do dołu, na lewo i prawo, na skos i wspak. Zero skupienia dla danej czynności. I w tej chwili usuwanie szronu nagle objawiło mi się jako medytacja. Pani od mercedesa – mistrzyni uważności.