Malwy – moja miłość. Kto je pamięta?

FLORYSTYKA

Biały phalenopsis cieszy oczy od Dnia Matki. Rozbraja mnie swoim wyglądem i stale przypomina
o pasji, o pracy, o pewnym zakresie czasu, życia, kiedy kwiaty były w centrum mojej uwagi.

Heliantus, hippeastrum, alstromerie, lilie, frezje i hiacynty. Eustomy zwane chińskimi różami; koliście układające się płatki ranunculusów. Swojskie dahlie, niedocenione irysy, przaśne, a jednocześnie eleganckie tulipany, kosmosy i ostróżki. Mimoza – o niebiańskim zapachu, choć krótkiej trwałości oraz niezliczone odmiany eukaliptusów – bez których nie odbywa się ostatnio żadne szanujące się wesele.

Niedawno odkryłam naparstnice, cud natury. Najbardziej tęsknię za malwami, kwiatami – znaczkami z mojego dzieciństwa; są jak klisze zdjęć niewywołanych, obecne jedynie w mojej pamięci. Smugi wspomnień przywołują płoty drewniane, na sztachetach zawieszone garnki i kanki, a przy płotach chylących się lub stojących dumnie – niezwykłe malwy. Urokliwe, delikatne, o kolorach, którym pszczoły nie mogły się oprzeć i wtedy przepadały w ich wnętrzach. Jako dzieci ściskaliśmy płatki kwiatów wokół owada i robiliśmy im chwilowe więzienie wypatrując drżenia skrzydełek i brzęczenia zdezorientowanych pszczół.

Wypuszczaliśmy je wtedy, gdy już brzęczenie nabierało wysokich tonów. Uciekały rozzłoszczone,
w lekkim oszołomieniu. Trawy niegdyś nie koszone, rosły wybujałe i nieokiełznane – do czasu, aż nikły pod pyskami zachwyconych krów.

Malwy na zdjęciach to malwy kazimierzowskie. Zrobione podczas corocznego Festiwalu Filmowego Dwa Brzegi. Rosną pomiędzy kościołem a basztą.

Miło się spędza czas pomiędzy filmami – wśród malw.